TRAIN
–
POCIĄG: RZEŹNIA NA SZYNACH
Nienawidzę jeździć PKP i to kurewsko.
Dzieje się tak zwłaszcza, gdy płacę zawrotną ilość mamony za 8 godzinny przejazd (który powinien trwać 6), a pocieszny kontroler z miną grabarza stwierdza, że nie podładuje nigdzie swojego telefonu, bo to „nie ten komfort jazdy”.
Na szczęście przy produkcjach takich jak ta złość szybko mi przechodzi, ponieważ los występujących w tym filmie ludzi jest gorszy od moich zwyczajowych wizyt w pociągowych kiblach.
Wspomniana przeze mnie grupka osób ma dosyć nietypowe hobby. Otóż uwielbiają oni spoceni tarzać się po glebie w obcisłych wdziankach, a żeby było milej, robią to z osobami tej samej płci…
Zgadza się, nie chodzi objazdowe kółko homoseksualistów lecz zapaśników, choć większych różnic między tymi dwiema frakcjami ciężko się doszukać.
Nasza wesoła ekipa trafia do pociągu, który niczym nasze Pendolino srogo każe tych, którzy dali się zwieść jego zacnemu wyglądowi.
Jednak zamiast kosmicznych cen biletów i ciągłych usterek grupa zapaśników stanie oko w oko ze zgrają bezlitosnych morderców.
Żeby nie przeciągać zakomunikuję wam tylko, że jest tu trochę juchy i ciekawych scen, na których mogą zawiesić oko tacy zwyrole jak wy. Spodziewałem się co prawda kaszanki, ale filmidło daje radę choć łba jakoś szczególnie wam nie urwie.
Dla zainteresowanych:
Werdykt:
5 komentarzy
Kasia nurmi
6 stycznia 2015 at 09:58konkrecik.. aż mi ciarki po plecach przeszły, ale zobaczyć muszę (choć generalnie wolę inne klimaty filmowe, ten horror musi być niezły) 🙂 dzięki 🙂
Jakub Pelczar
9 stycznia 2015 at 20:05Jako horror średni, ale jako low-gore-slasher nawet się sprawdza 😉
Pan Szyszek
17 stycznia 2015 at 16:35Film musi być równie apetyczny co rozgotowane ziemniaki 😀
Patryk Karwowski
17 stycznia 2015 at 20:57Steve Miner ma kilka fajnych filmów na koncie. "Warlock" z 1989 roku, z posępnym Julianem Sandsem w tytułowej roli. Wyreżyserował też dwie części Piątku trzynastego. Później złagodniał, poszedł do telewizji czasem wyskakując do kina. Jednak to już zupełnie inny reżyser. "Forever Youngę + melodramat y Melem Gibsonem? Można? Można 🙂 A seria "House" wcale taka najgorsza nie była. Tylko teraz nie wiem czy dobrze pamiętam. Tam w finale była scena że typ przeszedł przez drzwi i taka ogroooooomna nicość była? (btw. o takich filmach mówiłem w ramach vloga, bo swego czasu "House" był popularny w wypożyczalniach 🙂
Jakub Pelczar
18 stycznia 2015 at 11:06Tak to było właśnie;p Ale powiem Ci, że zrobię osobny odcinek o takich nostalgicznych filmach;)